piątek, 17 kwietnia 2009

Migawka z McLeod G.



Chyba najbardziej zatłoczonym miejcem w McLeod Ganj* jest odcinek Jogibara Road pomiędzy budynkiem poczty a głównym placem miasta. Przeciskanie się między sprzedawcami orzeszków, warzyw, kadzidelek - do you need hash, sir? - nastoletnimi pucybutami, którzy obiecują, że są w stanie przywrócić blask nowości nawet moim sandałom, krowami szukającymi pożywienia w stertach śmieci - namaste, no money sir, buy milk for baby - zachodnimi turystami, którzy z jakiegoś powodu bardzo starają się być bardziej orientalni od samych Azjatów, trędowatymi wyciągającymi pozbawione palców dłonie**, wymijanie leżących na każdym kroku psów - want buy a drum? very good sound - i uniki przed samochodami prowadzonymi przez niezważających na nic, fanatycznie wciskających klaksony kierowców, to jedyny sposób na posuwanie się naprzód. Po obu stronach ulicy tanie restauracje przeplatają się z drogimi sklepami oferującymi rękodzieło, pół-oficjalnymi kantorami, agencjami turystycznymi, zakładami fryzjerskimi, kafejkami internetowymi, różnej maści hotelami i straganami, na których zgodnie obok siebie wystawione są płyty Boba Marleya, podrabiane koszulki Manchesteru Utd oraz przemówienia Dalajlamy. Buddyjska świątynia z rzędęm bębnów modlitewnych jest w całym tym rozgardiaszu praktycznie niezauważalna. Śmiertelnie znudzeni indyjscy policjanci toczą wokół niewidzącym spojrzeniem ożywiając się jedynie na krótki moment, kiedy na plac wjeżdża autobus. Przeszywający dźwięk gwizdków jakimś cudem przebija się przez miejską kakofonię i metalowe cielsko autokaru powoli wciska się w ludzko-zwierzęcą masę kłębiącą się na McLeod Square, aby w chwilę potem stać się zwykłym elementem krajobrazu miejskiego.


* Czas na wyjaśnienie znaczenia tej nieco dziwacznej nazwy. W okresie panowania brytyjskiego w Indiach gubernatorem Pendżabu był oficer David McLeod. Dharamsala, jako ważny punkt administracyjny i militarny, stała się w pewnym momencie jego siedzibą. Natomiast lokalne słowo "ganj" (lub 'gunj') oznacza "sąsiedztwo".

** Widok dwudziestokilkuletniej kobiety o pięknej twarzy wyciągającej w proszącym geście obandażowany kikut dłoni jest jednym z tych momentów, w których bunt przeciwko niesprawiedliwości tego świata wybucha z całą mocą. Tylko kogo za to winić?

Grzesiek

3 komentarze:

  1. Tak szalenie plastyczny i trochę z humorem opis tego kłębowiska dziwów indyjskiej rzeczywistości zakończony tą smutną refleksją wprowadza w podziw i w zadumę....
    Gratuluję! Tak trzymaj!

    OdpowiedzUsuń
  2. hmm... właśnie zajadam się kluseczkami ze szpinakiem(miam) i tak sobie rozmyślam, jakie to niesamowite, że będąc tam, jesteś gdzieś też tu w wirtualnym świecie do którego mam wgląd podczas konsumpcji, a co ja też znam trudne słowa (może nie brzmi tak dumnie jak kakofonia, ale zawsze;P)Przygniatająca magia internetu.
    pozdrawiam cieplutko Kawowa Znajoma!

    OdpowiedzUsuń
  3. kakofoniczna konsumpcja kluseczek to byloby cos...
    Pozdrawiam nie mniej

    starszy kawowy :)

    OdpowiedzUsuń