wtorek, 10 listopada 2009

Cyganka prawdę ci powie



Jest taki obraz autorstwa Caravaggio*, na którym młodzieniec spija słowa wróżby z ust Cyganki, która w tym samym czasie umiejętnie ściąga pierścień z jego palca. Wygląda na to, że barokowy artysta chciał coś przez to powiedzieć.

Tymczasem dobre cztery wieki później, w niewielkiej wiosce ukrytej gdzieś na kambodżańskiej prowincji, wysokiej rangi urzędnicy i wojskowi, ramię w ramię z mieszkańcami całej okolicy tłoczą się w kolejce do niewielkiej "kapliczki" urządzonej w nowym, murowanym budynku postawionym koło tradycyjnej, drewnianej chaty na palach. Codziennie, dokładnie między 5.30 a 17.30 (z przerwą na obiad), duchy nawiedzają niepozornego dziewiętnastolatka dając mu moc przepowiadania przyszłości. Młodzieniec najpierw uważnie słucha historii życiowych i problemów swoich gości, po czym odgaduje ich los, potrzeby i troski oraz daje słowa pocieszenia. Duchy rezydujące w ciele chłopca nie tylko chętnie udzielają rad pytającym, ale także określają ich cenę. Raz jest to 5 dolarów, raz nawet 10, w zależności od akurat działającej nadnaturalnej siły. A jest ich aż siedem. "Gdyby to zależało ode mnie, brałbym co łaska. Ale to duchy przeze mnie przemawiają, nie mam nad tym władzy", tłumaczy się jasnowidz. Wszystkie pieniądze przekazuje swojej rodzinie, lokalnej społeczności, biednym oraz mnichom z pobliskiej pagody. Jest całkowicie oddany tej niecodziennej służbie ludziom, jednak w przyszłym roku chciałby rozpocząć studia na uniwersytecie (z zakresu informatyki), na co wcześniej nie miał środków.

Tak dobrze znać swoją przyszłość.

__________________________________
* Wróżenie z ręki, namalowany w 1595 roku.

czwartek, 5 listopada 2009

Święta, święta i po świętach



Festiwal Wody zakończył się w tym roku nagle i nieco przed czasem, w sposób idealnie pasujący do swojej nazwy - potężną, kilkugodzinną ulewą. Ludzie rozbiegli się w poszukiwaniu schronienia przed deszczem, łodzie także zniknęły z rzeki. Później, już w nocy, organizatorzy odpalili fajerwerki, ale chyba bardziej dla siebie, niż dla widzów.
Szczerze mówiąc, rdzeń wydarzenia - wyścigi łodzi - jakoś mnie nie zachwycił. Wbrew temu, co mi opowiadano wcześniej, nie mogłem się dopatrzyć ani wielkiego spektaklu, ani głębszych emocji. Może to ze mną jest coś nie tak, ale to, co działo się na rzece, wydało mi się bez wyrazu.

Za to wszystko, co rozgrywało się za plecami ustawionych wzdłuż brzegów rzeki widzów, było fascynujące. Jeśli ten festiwal jeszcze żyje, to właśnie ludźmi, którzy nań ściągają. Podekscytowani wielkim miastem, z szeroko otwartymi oczami wędrowali tam i z powrotem wzdłuż rzeki, trzymając się za ręce, żeby nie zgubić rodziny albo przyjaciół w milionowym tłumie. Wielu z nich na prawdę widziało miasto pierwszy raz w życiu. Ich twarze mówiły wszystko. Dla niektórych, widok białego człowieka był ewidentnie szokujący. W XXI wieku! Bardzo żałuję, że obróciło się to także w wielką niechęć, być może nawet lęk, przed moim aparatem. Kiedy tylko usiłowałem zrobić portret - a każdy z nich byłby historią samą w sobie - twarze znikały w tłumie. Tylko ci, którzy do białych są przywyczajeni - policjanci, uliczni sprzedawcy, mieszkańcy większych miejscowości - nie protestowali (aczkolwiek muszę przyznać, że za każdym razem odnosiłem wrażenie, że moja fotograficzna działalność ich mimo wszystko irytowała). Z każdym dniem uczę się czegoś nowego o ludziach. Pogodzenie pracy fotoreportera z szacunkiem do nich to niełatwe zadanie. Może kiedyś do tego dojdę.

Tymczasem zapraszam do oglądnięcia tych kilku zdjęć, które jednak udało mi się zrobić. Mam nadzieję, że choć w małym stopniu oddają to, czego sam doświadczyłem na ulicach Phnom Penh w trakcie wodnego festiwalu (jestem jednak świadomy, jak wiele mi umknęło).
Wystarczy kliknąć tutaj .

wtorek, 3 listopada 2009

Festiwal Wody



Tonle Sap nie jest zwykłym jeziorem. To prawdziwy fenomen. Niezwykłe zjawisko dające życie przyrodzie i kulturze Kambodży. Jego wody są tak obfite w ryby, że łowić można wiklinowymi koszami. Otaczające je ziemie są być może najpłodniejszymi na świecie. To w jego pobliżu narodziła się jedna z największych cywilizacji Azji - Imperium Angkoru. Po dziś dzień, dla wielu mieszkańców Kambodży jest ono podstawą tożsamości i stylu życia. Dla tych najbiedniejszych, którzy cały swój dobytek mieszczą w łodziach, domem. I bardzo często całym światem.

Bo Tonle Sap to także rzeka. Jeśli tylko rzeką można nazwać jedyny na naszej planecie naturalny ciąg wodny, który dwa razy w roku odwraca swój bieg. W porze deszczowej, jego podążające w przeciwnym kierunku wody zalewają jezioro, powiększając je niemalże dziesięciokrotnie i nanosząc tony żyznych osadów. Z końcem letniego monsunu rzeka znów zaczyna płynąć w stronę Mekongu, z którym łączy się w Phnom Penh. Właśnie ten moment stał się okazją do największego publicznego święta Kambodży - Festiwalu Wody.

Przez trzy dni na rzece i ulicach Phnom Penh trwa nieustająca fiesta. Blisko dwa miliony ludzi z najodleglejszych zakamarków kraju zjeżdża do stolicy, aby kibicować reprezentacjom swoich wiosek i miast w wielkim wyścigu łodzi. Te, wydrążone w pniach drzew, pomalowane w żywe kolory i ornamenty pamiętające jeszcze stylistykę dawnego imperium, mieszczą 40 par wioślarzy. Trzeciego dnia, w trakcie grand finale, wszystkie kilkaset załóg bierze udział w paradzie. Obfitość łodzi na rzece ma ucieszyć jej ducha i skłonić go do zapewnienia obfitości ryb. Festiwal bowiem rozpoczyna także sezon połowów.

Wielu przybyszów z wiosek ma okazję zobaczyć duże miasto po raz pierwszy w życiu. Część odwiedza członków swoich rodzin, korzystając z ich gościny, reszta okupuje ulice, place i parki. W istocie, biorą Phnom Penh w posiadanie - większość mieszkańców stolicy, która widziała już niejeden festiwal, wyjeżdża wtedy na prowincję. Sklepy i restauracje otwarte są w tym czasie głównie dla gości. Aczkolwiek te rzesze - z reguły ubogich - ludzi wolą raczej żywić się przekąskami serwowanymi przez przybyłych za nimi ulicznych sprzedawców. Prażone świerszcze, smażone w głębokim oleju tarantule i węże na patyku to te najpopularniejsze. Oczywiście nie brakuje także handlarzy wszelkiej maści tandetą, co w połączeniu z niezwykle żywymi i barwnymi strojami spacerowiczów zamienia ulice w wielokolorowe przedstawienie.

Festiwal Wody to Kambodża w pigułce. W jednym miejscu i czasie można zobaczyć niemal wszystko, co właściwe tej kulturze. Ale może przede wszystkim jest to wielki Festiwal Życia.

(Więcej zdjęć wkrótce)