środa, 3 marca 2010

Yangon...




Po śniadaniu, gazeta. Ciągle jeszcze się łudzę, że uda mi się dowiedzieć czegoś o rzeczywistym życiu kraju z tutejszych mediów. Kilka dni wcześniej znalazłem gazeciarza, który za rogiem sprzedaje anglojęzyczną wersję "Nowego Światła Myanmaru", do tego za jedyne 200 kyat*. Jak dotąd jednak, nie natrafiłem na choćby pojedynczą istotną informację, opinię czy ogłoszenie. Dzisiaj, czwarty dzień z rzędu, mogę poczytać o wizytacjach wojskowych ministrów w miejscach prac budowlanych, wszystko zaś okraszone propagandowymi hasłami wzywającymi naród do mobilizacji w obliczu celów wyznaczonych przez rządowy plan. Poza tym, gdzieś na północy kraju otwarto nowe centrum kulturalne. To wszystko.
Może więc telewizja? W hostelu, w kącie niewielkiej recepcji, stoi telewizor, który jednak jest nastawiany na państwową stację wyłącznie w trakcie rzadkich momentów funkcjonowania miejskiej sieci elektrycznej - najwidoczniej nikt nie ma ochoty zużywać na to własnej ropy w generatorze. Przeglądając program wydrukowany w gazecie, przestaję się dziwić:

Wycinek ramówki Myanmar TV z 14. stycznia:

16:00 – piosenka żołnierska,
16:20 – "mali tancerze",
16.30 – program muzyczny,
16:55 – pieśni podtrzymujące ducha narodowego,
17:05 – narodowe tańce etniczne,
17:15 – program muzyczny.

Na odbiorniku UKF w moim - w Birmie bezużytecznym - telefonie komórkowym nie udało mi się niczego złapać. Pozostaje więc obserwować i wsłuchiwać się w życie ulicy. Prędzej czy później, jakiś obraz musi się z tego wyłonić.

c.d.n.

*Wym. "czet"; później odkryłem, że egzemplarz gazety nie był wart więcej niż 100 k (30 gr) - co więcej, do tej pory mam podejrzenie, że ta propagandowa tuba była, tak naprawdę, rozprowadzana nieodpłatnie.