poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Żydowska Mekka w Himalajach



Następnego dnia po przyjeździe do Dharamsali* wybrałem się do jednej z tysiąca kafejek internetowych** w centrum McLeod Ganj. Kiedy włączyłem witrynę obsługuącą moją pocztę, z lekkim zdziwieniem stwierdziłem, że wyświetliła się ona w języku hebrajskim. Zajęło mi chwilę zanim wybrnąłem z nieznajomości tego języka, jako że mądrale z google nie pomyśleli o umieszczeniu ikonki "wersja angielska" w języku angielskim.
Moje zdumienie wzrosło, kiedy sytuacja powtórzyła się następnego dnia w innej już kafejce. W momencie, gdy kilka dni później na Jogibara Road zobaczyłem rabina kupującego warzywa od tybetańskiego straganiarza, najpierw zbaraniałem, potem zacząłem się śmiać a następnie obiecałem sobie, że sprawę zbadam.
Rzecz nieco się rozjaśniła kiedy następnęgo dnia, w książce o Dharamsali, którą akurat czytałem, natrafiłem na wzmiankę o dużej społeczności żydowskiej w okolicy. Ciągle jednak nie za bardzo wiedziałem, skąd się tu wzieli i co tu robią? Na pomoc przyszła nieoceniona Boom Boom, która ze swoją znajomością spraw lokalnych sprawia wrażenie jakby była samą fundatorką miasta (W tym samym czasie odebrałem maila od Michała, który przekazał mi informację uzyskaną od Bartka Dobrocha o społeczności żydowskiej w Bhagsu).
W Izraelu służba wojskowa jest obowiązkowa dla obu płci. Osobom, którym jeszcze nie wolno legalnie pić alkoholu, palić papierosów i brać udziału w wyborach daje się do ręki karabiny i wysyła na wojnę (słowa Boom Boom) do Palestyny. Po roku indoktrynacji i treningu w nienawiści do bliźniego wypuszcza się ich na powrót do społeczeństwa. Żeby odreagować, większość z nich wybiera się w podróż po świecie. Dharamsala - a w szczególności Dharamkot - z jakiegoś powodu stała się obowiązkowym przystankiem na ich drodze. Narkotyki, alkohol i rajdy motorowe (używanego royal enfielda można tu kupić 'za grosze') po lokalnych drogach nie przysparzają im najlepszej opinii wśród miejscowej społeczności hinduskiej i tybetańskiej.
Mniej więcej w tym samym czasie, w ramach 'współpracy ekumenicznej' z Dalajlamą, zaczęli zjeżdżać do Dharamsali żydowscy duchowni. Co najmniej jeden z nich został, żeby mieć oko na zbłąkane dusze swoich młodych rodaków (lub, jak pisze Pico Iyer we wspomnianej książce, aby zbyt wiele z nich nie wpadło przypadkiem w objęcia buddyzmu).
Tyle udało mi się ustalić do tej pory. Odliczając charaktery o kamiennych obliczach, do złudzenia przypominające Sylvestra Stallone z filmu 'Cobra', pędzące tam i z powrotem na swoich motorach po drodze do Dharamkot, tych kilkoro młodych Izraelczyków, z którymi miałem kontakt, nie sprawiało wrażenia specjalnie antypatycznych.
Więcej powinno się wyjaśnić niedługo - w najbliższych dniach rozpoczynam pracę nad materiałem fotograficznym w Dharamkot. Przy okazji zacznę szukać odpowiedzi u źródła. Jeśli wystarczy mi determinacji i umiejętności, to powinien powstać na ten temat reportaż.

* Pod tą nazwą kryje się de facto kompleks miejscowości - Samo miasto Dharamsala (także Dharamshala, lub Lower Dharamsala) znajduje się u podnóża Himalajów w dolinie Kangra. Ponad nią, już na górskich zboczach, leży miasteczko McLeod Ganj (Upper Dharamsala), znane głównie z tego, że jest siedzibą Dalajlamy. Z kolei w jego najbliższym sąsiędztwie położone są dwie wioski: Bhagsu (ulubiony kurort wypoczynkowy mieszkańców Pendżabu) i Dharamkot (Mekka młodych Izraelczyków).

** Mam wrażenie, że wszystkie one podpięte są do jednego i jedynego łącza w okolicy - czasami wysłanie prostego, tekstowego e-maila jest sporym wyzwaniem.

Grzesiek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz