sobota, 30 maja 2009

Na krawędzi



Rzeka Tinau jest zapewne pięknym zjawiskiem przyrodniczym, ale raczej nie dla większości zachodnich turystów, którzy dopiero co przybyli do Nepalu. Wśiadając do autobusu w rozpalonym słońcem, nizinnym mieście Butwal żaden z nich nie ma choćby cienia pojęcia czego doświadczy już za chwilę.

*

Zaledwie kilka minut po opuszczeniu granic miasta rozklekotana, załadowana po brzegi towarem, bagażami i pasażerami metalowa puszka zaczęła wspinać się po wąskiej drodze wzdłuż niewinnie wyglądającego wzgórza. Jednak ekscytacja nowym doświadczeniem stopniowo zmieniła się w lekką irytację a szeroki uśmiech na twarzy w niepewną minę w miarę, jak kamieniste koryto rzeki opadało coraz niżej krawędzi jezdni. Kiedy przepaść zdecydowanie przekroczyła głębokość stu metrów a koła autobusu ciągle toczyły się centymetry od niezabezpieczonego niczym pionowego urwiska, siedzenia zajęte przez nieustraszonych podróżników z Zachodu zaczęły poskrzypywać pod ciężarem ich nerwowo zmieniających pozycje ciał.
Please, just don't fall - Amerykanin na siedzeniu obok z białego zmienił kolor na szary. W tym samym czasie z drugiej strony trąbiąca wściekle ciężarówka zaczęła bez żadnych kompleksów wyprzedzać nasz pędzący autokar. Każda kolejna wyrwa w krawędzi bitej, ziemnej drogi wydawała się być ostatnią rzeczą widzianą w życiu. Przepiękne krajobrazy rozciągające się wokół wąwozu kryjącego w sobie wody górskiej rzeki nie miały najmniejszych walorów estetycznych - w takich momentach przyroda jawi się wyłącznie jako śmiertelny wróg. Kiedy nagle moim oczom ukazał się wielki, jaskrawy malunek na ścianie jakimś cudem wciśniętego w zbocze domku, wybuchnąłem nerwowym śmiechem. Safety condoms. Secure your future... zachęcała reklama. O tak! Biorę od razu dziesięć! - wykrzyknąłem w myślach - Jeśli tylko są w stanie mnie ocalić...

Po trzydziestu minutach przestałem zwracać uwagę na odchłanie pojawiające się i znikające za oknem. Miejscowi pasażerowie toczyli codzienne rozmowy co chwilę przerywane wybuchami śmiechu, radio grało pełną mocą. Ktoś siedzący na dachu opuścił nogi dokładnie nad moją głową a nastolatek uczepiony poręczy na progu cały czas otwartych drzwi autobusu splunął w przepaść rozciągającą się tuż pod nim. Jakie śmiertelne niebezpieczeństwa groziły nam przez następne siedem godzin podróży nie wiem - reflektory autokaru nie były w stanie przebić się aż tak daleko przez mrok nocy.

Widok Phewa Tal o zmierzchu jest najlepszą rekompensatą za wszystkie niewygody podróży z Butwalu do Pokhary. A może nawet za wszystkie niewygody tego świata.

Grzesiek

3 komentarze:

  1. Już z samego opisu-choć szalenie plastycznego,jednak napewno z technicznych względów ograniczonego do niezbędnego minimum można odczuć dramatyzm tego odcinka Twojej podróży.Współczuję!Ja nie wiem, czy-jeśli bym przeżyła jakimś cudem-potrafiła bym o własnych siłach wyśiąść z tej puszki,bo nogi napewno były by jak z waty!Całe szczęście,że te cudne widoki pomogły Ci szybko odreagować.Życzę powodzenia i....więcej takich opisów - choć nie koniecznie takich ekstremalnych przeżyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cały urok w tym, że kiedy wsiadamy do takiego autobusu nigdy nie wiemy co nas czeka... I może trudniej byłoby nam się powtórnie zdecydować na taką przejażdżkę, ale w końcu trwaj o słodka nieświadomości. Niejednej takiej przygody (byle szczęśliwie zakończonej!!!)
    Kawowa Znajoma

    OdpowiedzUsuń
  3. dla mnie czad :)
    powodzenia na szlaku i opieki Dobrych Duchów gór i podróży...

    OdpowiedzUsuń