poniedziałek, 22 lutego 2010

Yangon, Birma... (c.d.)

Kilka dni wcześniej...

Nie sądziłem, że zdołam jeszcze kiedyś prawdziwie zachwycić się czymś płaskim. Zmysł estetyczny osoby urodzonej i wychowanej na skraju pogórza zazwyczaj karmi się krzywiznami, łukami i fałdami krajobrazu - po pewnym czasie, równe jak stół obszary już tylko zatrzymują krew w żyłach, powodują nudności, wysysają chęć do życia. Tymczasem, kiedy samolot tajskiej sekcji Air Asia lecący z Bangkoku do Yangon zaczął w promieniach wczesnoporannego słońca podchodzić do lądowania, przywarłem do szyby okienka jak zaczarowany. Brunatno-szarozielona szachownica zalanych wodą pól rozciągała się w każdym kierunku, bezkresna i niezakłócona żadną oznaką nowoczesnej cywilizacji. W miarę zbliżania się do ziemi ujawniały się kolejne szczegóły - niewielkie przysiółki, przeważnie kilka lichych domków, wciśnięte między mieniące się w słońcu kanały irygacyjne; samotne, złote pagody otoczone drzewami i pomarańczowe, bite dróżki pomiędzy nimi. Wszystko to, nieruchome i pozaczasowe, wzywało syrenim śpiewem meandrującej rzeki.

W końcu jednak samolot wylądował i wróciliśmy do realnego świata.

*

Obserwacje w kolejce do odprawy paszportowej:

Jedyny obywatel Związku Myanmar z naszego lotu odprawia się w osobnej, wciśniętej w kąt i dużo gorzej oświetlonej bramce. Przygarbiony, wzrok wbity w ziemię. Celnik uważnie studiuje papiery. W końcu wskazuje palcem na pewien punkt w dokumencie, kręcąc głową. Krótka wymiana zdań i mężczyzna truchleje jeszcze bardziej. Otwiera swoją skromną aktówkę, wyciąga z niej kopertę. Odlicza pewną sumę i wręcza celnikowi. Ten szybko przelicza, po czym odwraca wzrok. Niemal niezauważalnie pociera kciukiem i końcem palca wkazującego - gest nie wymagający tłumaczenia w żadnym miejscu na Ziemi. Mężczyzna drżącymi dłońmi odlicza kolejną porcję banknotów. Tym razem twarz celnika rozluźnia się. Dyskretnie podaje zwitek swoim kolegom w okienku, rzuca jakiś komentarz, wszyscy trzej mundurowi wybuchają śmiechem. Kilka szybko wbitych pięczątek otwiera wreszcie zrezygnowanemu podróżnemu drogę do wyjścia.

*

Na prośbę D., z lotniska odebrał mnie Z.

c.d.n.

2 komentarze:

  1. Popijam właśnie ciepłe kakao przez słomkę w płaskim z każdej strony Wrocławiu i zazdroszczę ci tymczasowo tej zielonej herbaty w 3D
    Pozdrawiam Kawka

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciepłe kakao, cóż za luksus! Nie tylko przyjemność sama w sobie, ale oznacza jeszcze, że wokół jest CHŁODNO. Zazdroszczę nie mniej :)
    I pozdrawiam upalnie.

    G.

    OdpowiedzUsuń