wtorek, 9 lutego 2010

Yangon, Birma (Zapiski z.)


Fot.: Ulice Yangon, Birma.

Kolejny wieczór w hostelu Mahabandoola. Szalona Francuzka w pokoju na przeciwko wyrzyna na akordeonie niczym Lili Taylor w Arizona Dream Emira Kusturicy, buddyjscy mnisi z sąsiedniej pagody Sule intonują swoje nieprzerwane mantry, a wszechobecne generatory dieslowskie pracują pełną parą, nadając wszystkiemu dyskretny posmak nafty. Przerwy w dostawie prądu są coraz częstsze i dłuższe - główny temat narzekań miejscowych. Jeśli coś tu znów wybuchnie to nie z powodu wielkiej ideologii czy polityki; po prostu, któregoś dnia prądu nie będzie o tę jedną minutę za długo*. Ach, jak ona cudownie fałszuje!
***
Za dnia, uwięziony w turystycznej bańce stworzonej dla uciechy posiadaczy zagranicznej waluty, skupiam się na entuzjastycznym piciu zielonej herbaty. Trzy plastikowe stołeczki i jeden tylko nieco większy stolik, ustawione nawet na wysepce w połowie przejścia dla pieszych, stanowią już niezależny sklepik herbaciany. A są ich tysiące. Siedząc "w" którymś z nich i wdychając uliczne spaliny gęste tak, że można by je rwać niczym watę cukrową, zastanawiam się, czy nie tak wyglądała Polska z mojego dzieciństwa? Yangon jako żywo przypomina Warszawę z lat 80. W niektórych miejscach stary Kraków; Krupniczą, Karmelicką zwłaszcza. Czy spoglądając na zagranicznych turystów pojawiających się czasami na Rynku Głównym dwadzieścia pięć lat temu myślałem to samo, co myślą teraz tutejsze dzieciaki wpatrując się we mnie? Czy goście z Zachodu odwiedzający późną PRL mieli podobne wrażenia (a raczej ten sam mętlik w głowie), co ja obecnie? Stawianie pytań bez odpowiedzi może ciągnąć się w nieskończoność. Tak czy inaczej nie mam nic lepszego do roboty.

c.d (prawdopodobnie) n.

* Ostatnie poważne (krwawo stłumione) powstanie ludności przeciwko generałom zaczęło się po tym, jak w ciągu nocy wojskowy rząd podniósł cenę paliwa o blisko 100%.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz