piątek, 12 czerwca 2009

Jej Wysokość Annapurna



Pół godziny oczekiwania przy urzędowym okienku, cztery zdjęcia paszportowe i trzy wypełnione formularze dały mi ostatecznie wstęp w granice obszaru ochronnego wokół Annapurny. Wreszcie mogłem zbliżyć się do górskich gigantów, na których ośnieżone szczyty spoglądałem z rosnącą fascynacją z ulic Pokhary.

Po godzinie jazdy autobusem znalazłem się w Phedi. Jeszcze raz spojrzałęm na mapę.
- Mapy Shangri-La, pewna droga do raju. - Oznajmiał napis na okładce. - Oby nie. - pomyślałem i zacząłem rozglądać się za mającą się tu rozpoczynać ścieżką.
- Tam, za domem. Cały czas do góry kamiennymi schodami, żadnych zejść w lewo i prawo. Chcesz pan kupić kijek? - Niski chudzielec w - zapewne kilka lat wcześniej białym - podkoszulku na ramiączkach wynurzył się z jednej z chat, pociągnął siarczyście nosem i splunął we wskazanym kierunku.
- Nie, dziękuję. Myślę, że sobie poradzę. odparłem jak najgrzeczniej i wbiegłem na ścieżkę. Ułożone z głazów i kamieni schody pięły się niemalże prosto do góry. Od następnej wioski dzieliło mnie 650 metrów przewyższenia na dystansie półtora kilometra...

Mapa wydawnictwa Shangri-La zaprowadziła mnie dość pewnie do raju. Na szczęście do raju na ziemi. Po kilku dniach pieszej wędrówki, wielu zejściach i wejściach górskimi zboczami, paru noclegach u miejscowej ludności (najlepszym couchsurfingiem jest życzliwa rozmowa z ludźmi spotkanymi po drodze) i w niewielkich schroniskach, przekroczeniu kilku wiszących mostów i kilkudziesięciu prowizorycznych kładek dotarłem w końcu do Sanktuarium Annapurny.

Pogodny poranek w ABC (Annapurna Base Camp, 4130 m n.p.m.) wart jest każdych pieniędzy świata. Spektakl zaczyna się, kiedy pierwsze promienie słońca załamując się na poszczerbionych wierzchołkach Annapurny III, Ghandarba Chuli i Machhupuchhre (Rybi Ogon) zaczynają podpalać śniegi na grzbietach Annapurny South i Annapurny I (8091 m). Po chwili oba szczyty prezentują się w całej swej monstrualnej okazałości a głębia błękitu nieba nad nimi i przejrzystość powietrza wokół zapierają dech w piersiach. Można tak trwać z zadartą głową kilka godzin dopóki kurtyna białych chmur nie oznajmi końca przedstawienia. Każdy, kto kocha góry wie, co to znaczy stać z nimi twarzą w twarz, ale spojrzeć w oczy ośmiotysięcznikowi to już doznanie zwielokrotnione.

Jedno z moich dziecięcych marzeń zostało spełnione. Aczkolwiek, jak głośi turystyczny slogan reklamowy Nepalu - Jeden raz to za mało. :)

Grzesiek

4 komentarze:

  1. ....no Gościu-zaszalałeś nieżle!!! Dla mnie nasze Tatry z perspektywy Kalatówek, to potęga!A gdzie tam jeszcze do 8 tys. m.!!!Serce się rwie!Dzięki za sympatyczny opis.Więcej takich. Powodzenia w dalszej podróży!....

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam i gratuluję dobrych tekstów :). Miło,że dzielicie się wrażeniami z podróży, bo przybliżacie trochę ten świat. Trzymam kciuki za realizację całego projektu. I czekam na kolejne posty :)
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  3. drogi Grzesku.JASNA CHOLERA!!!ALE TY PISZESZ!!! ja, przepraszam bardzo, jesli te komplementy za duzego kalibru, ale przerwac musialam w trakcie ktoregos tekstu by zakrzyknac w glos: ACH BOZE GENIUSZA NASTEPNEGO NAM DALES! przerazenie brakiem wyasfaltowanego elementu z tekstu nizej stawialo wloski w dolnej czesci kregoslupa, ALE!!! tekst o jedzeniu postawil je na calym ciele!!! wprowadzil w zachwyt i podzialal jak trzy kawy na wywarze z yerbamate z liscmi koki!
    mam nadzieje, ze moj zachwyt przekazalam odpowiednio do doznan, trzymaj sie, dbaj o siebie- co pisze wylacznie z wlasnego egoizmu- mam zamiar czytac tego wiecej. zuzanka :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. O rajuśku, ale się narobiło :) Cóż, połowa przyjemności po mojej stronie :)

    Grzesiek

    OdpowiedzUsuń