wtorek, 15 września 2009

Baśnie i legendy Phnom Penh (część I)

-------------
Pozbawiona rdzennych strażników swojej historii stolica Kambodży (dwumilionowe miasto wyludnione do ostatniej duszy przez Czerwonych Khmerów) zyskała sobie specyficznych kustoszy w czasach najnowszych. Po wojnie dziesiątki, jeśli nie setki dziwacznych osadników z całego świata zachodniego zasiedliły wille, domy i mieszkania w najróżniejszych częściach miasta. Wielu z nich wrosło w tkankę miasta na stałe. Przez lata nagromadzili i rozwinęli imponującą kolekcję mniej lub bardziej prawdziwych historyjek i anegdot, którymi raczą się wzajemnie w czasie częstych obiadów i spotkań towarzyskich.
-------------

*

Jest na obrzeżach Phnom Penh dawna strzelnica wojskowa, gdzie pewien przedsiębiorczy człowiek spełnia zakazane marzenia dużych chłopców z Wielkiego Świata. Za odpowiednią ilość zielonych papierków można sobie rzucić granatem, a nawet doświadczyć nadludzkiej mocy odpalając najprawdziwszy RPG. Nie wszystkim jednak to wystarcza.
Jeden z klientów - zapewne artysta - postanowił doznać czegoś więcej i do strzału z granatnika przeciwpancernego dokupił sobie krowę. Taką żywą, prosto od przydrożnego chłopa. Czy broń była w nienajlepszym stanie, czy też oko strzelca niepewne, pocisk wybuchł w zupełnie innym miejscu niż się wszyscy spodziewali, a parzystokopytny cel wrócił wystraszony ale nienaruszony na rodzinną łąkę. Reklamacji ponoć nie uwzględniono.

Frank (wygląda na takiego, co pamięta jeszcze czasy imperium Angkoru)

**

Był w Phnom Penh taki czas, że przerwy w dostawie prądu zdarzały się znacznie cześciej niż obecnie. Można było stracić nerwy. W trakcie jednej z takich awarii pod stację transformatorową w centrum miasta podjechał na motorze jeden z khmerskich mieszkańców stolicy, ściągnął z ramienia AK-47 i w ewidentnym ataku szału otworzył ogień do bezbronnych urządzeń. Zapewne osiągnął emocjonalne oczyszczenie, ale działania miejskiej sieci elektrycznej raczej nie poprawił.

Darren (W Phnom Penh od 16 lat)

***

Pewnego razu - w ramach odwiedzin u przyjaciół - do Phnom Penh zawitał emerytowany policjant z Niemiec. W trakcie wspólnego obiadu w restauracji przedstawiono go eleganckiemu, starszemu Khmerowi, który okazał się być stolicznym stróżem prawa wyższej rangi. Przez pewien czas obaj panowie wymieniali swoje historie i doświadczenia, aż w końcu khmerski policjant rzekł - Jedziemy! - i ruszył w kierunku swojego motoru.
- Gdzie chcesz mnie zabrać? - zainteresował się Niemiec.
- Och, pojedziemy poszukać jakiegoś włamania albo napadu, żebyś sobie mógł zastrzelić tutejszego przestępcę. - jak najgrzeczniej odparł Khmer, który najwidoczniej bardzo przejął się nagłą rolą gospodarza i przewodnika swojego europejskiego kolegi po fachu.
Jak później relacjonował swoim znajomym niemiecki gość, na szczęście tego dnia poziom przestępczości w Phnom Penh był wyjątkowo niski i po godzinie patrolowania zakazanych uliczek wrócili dokończyć posiłek. Gościnność została uszanowana bez przelewu krwi.

Frank (czasami podejrzewam, że jest jedną z postaci biblijnych)

***

Grzesiek (W Kambodży od 2,5 miesiąca) :)

3 komentarze:

  1. "ciekawa" okolica-nie ma co! Wierzyć się nie chce,że to 21 wiek! Trzymaj się i nie daj się wziąść na cel RPG! Powodzonka i dużo zdrówka!

    OdpowiedzUsuń
  2. a kiedy o tym wszystkim przeczytam w jakiejs gazecie?? :P pozdr w KRK - GR

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za wszystkie pozdrowienia i pozdrawiam również!
    A co do gazet - pracuję nad tym :) Jeśli nic się nie zmieniło, to w nadchodzącym PokochajFotografię.pl ukaże się fotoreportaż o Kelsangu Dorjee, a w październikowej, lub listopadowej "Kuchni" przepis na phing, który znacie z bloga. Wciąż wysyłam kolejne teksty i czekam na odpowiedzi z poszczególnych redakcji, kiedyś się to rozkręci na dobre chyba :)
    Grzesiek

    OdpowiedzUsuń